sobota, 23 stycznia 2010

Wielki Kanion

Vegas było jedynie stacją przystankową przed moją wymarzoną podróżą do Kanionu. Mimo, że podziwianie tego cuda wchodziło w konflikt z pracą, nie mogłem się powstrzymać, do kilku sesji zdjęciowych, których efekty pokażę.

Ogólnie liczyłem, że podróż do Kanionu, to wyprawa na bezludzie. Cisza, spokój, my i nasza praca. I tu w zasadzie miałem małą niespodziankę, bo nie było ani pusto, ani cicho. Camping, na którym zmuszeni byliśmy zostawić nasz samochód po mimo, że posiadał numerowane miejsca i znajdował się w rezerwacie był pełen ludzi oraz miał Super Market obok siebie. WTF?
Nie tak sobie wyobrażałem wyprawę na łono natury. W końcu jakbym chciał mieć odrobinę ‘’rezerwatu’’ i supermarket pod nosem to rozbiłbym sobie namiot pod supermarketem w Jankach. No dobra, myślałem, że już gorzej nie będzie, więc oswoiłem się z tym widokiem wmawiając sobie, że tam gdzie ruszamy, te amerykańskie próżniaki raczej nie dotrą, aż tu nagle kolega z ekipy zakomunikował nam, że drewno na ognisko można jedynie kupić w pobliskim markecie za 7 $ za paczkę. W tym miejscu wiara w samodzielność amerykańskiego gatunku ludzkiego upadła we mnie bez powrotnie. Żeby nie było pobytom w USA - choćby służbowym- mówię stanowcze NIE.







Powracając jednak do samego kanionu, to chyba najlepiej ilustruje go opis mojej koleżanki z ekipy:

,, zaczyna wstawać słoneczko leniwie wyłania się zza horyzontu, powoli zalewa czerwoną poświatą całą okolicę i oto widzisz przed sobą kawałek po kawałku wyłaniający się z ciemności nocy kanion widok nieporównywalny z niczym innym, skały zaczynają nabierać realnych kształtów spoglądasz w dół i widzisz przepaść jeden krok i spadasz, zapominasz o zimnie, które targało tobą do tej pory jesteś ty słońce i ten piękny twór natury’’.


Nic dodać nic ująć, w zasadzie szkoda, że goniły nas terminy i konieczność przeniesienia się w celu dalszych badań do Peru, bo pewnie posiedziałbym w tym miejscu jeszcze kilka dni.






Las Vegas ,,winko, kobiety i śpiew''








Nie wiem czy wspominałem, ale nie lubię podróżować z miast do miast. Dlatego nie powiem żeby sławne Vegas czymś mnie ujęło. Jedno, co mogę o nim z całą pewnością powiedzieć to to, że za pieniądze możesz mieć tu dosłownie wszystko. Hotele oraz kasyna prześcigają się w sposobach na zadowolenie swojej kapryśnej klienteli, na wszelkie sposoby. Żeby było ciekawiej, mają coś, co na pewno zadowoli każdego Polaka… ta dam: darmowe drinki serwowane przy każdej kasynowej nasiadówce. Nie myślcie, że ten alkoholowy podarunek jest zarezerwowany tylko dla gości zasiadających przy gigantycznych karcianych stołach czy uwielbianej przez ogół ruletce, bo grubo się pomylicie. Darmowe drinki dostaje tam każdy, kto przekroczy próg kasyna nie zależnie od tego czy będzie trwonił pieniądze na automatach czy przy karciankach.

Ogółem Vegas to miasto, które żyje w nocy, a alkohol spływa tam strumieniami. Co ciekawsze każde skrzyżowanie okupowane jest przez naganiaczy oferujących ‘’wizytówki’’ pań i panów do towarzystwa ( i pomyśleć, że u nas czepiają się Tirówek ;) ). Las Vegas w porównaniu z NY w moich oczach wypada zdecydowanie lepiej, jednak, czemu w dzień jest tam tak cholernie gorąco?! ;)

Hm, zapomniałem o najważniejszym fontanna odpalana, co pół godziny przed hotelem Bellagio jest mocno przereklamowana. (Jakoś nie bawią mnie strumienie wody tryskające w rytm muzyki)

piątek, 22 stycznia 2010

NY ,, witamy w piekle'' ;)











Miasto o jakimś, dziwnym swoistym zapachu, który czujesz od chwili postawienia tam pierwszych kroków. W zasadzie to miejsce mógłbym opisać, jako wielkie ‘’jabłko’’, bo tak je nazywają miejscowi, choć nie mam pojęcia skąd im się te jabłko wzięło. Jako, że w Stanach miałem posiedzieć z dobre dwa miechy, to pozwoliłem sobie trochę to miejsce pozwiedzać i jako rasowy turysta nie ominąłem Times Square (skrzyżowanie Broadway i 7 alei), gdzie można się zdecydowanie poczuć jak reklamowany olej z pierwszego tłoczenia i zobaczyć rzeki ludzi wylewających się ulicami (żeby nie było taki klimat znajdziecie nie tylko na TS) oraz Empire State Building, gdzie po sprawdzeniu przez rozliczne bramki mogłem sobie popatrzeć na ten mały bubel architektoniczny. W sumie to nie podoba mi się łączenie drapaczy chmur z zabudowanymi pomiędzy nimi, kameralnymi kamieniczkami, no cóż z gustami, tzn. z bezguściami polemizował nie będę. ;)


To tyle, co by było z romantycznych opisów, bowiem brnąc dalej jest już tylko gorzej. Na pewno zapytacie, co mam na myśli, no cóż… Bywałem w wielu miejscach, ale polskiej parady to ja się tam nie spodziewałem. Moim zdaniem jest to taki sam kicz, jak mecze Baseballu, który z pozoru wydaje się być emocjonujący. Może i jest, ale nie dla mnie. Niestety traf chciał, że jeden z głównych szefów w ramach zapoznawania mnie z tutejszymi realiami zaprosił mnie na ten ‘’sympatyczny’’ mecz, na którym ni jak usiedzieć nie mogłem. Wierciłem się tam niczym pierwszoklasista, którego za karę posadzono w oślej ławce. Grunt, że przeżyłem to widowisko, mając na względzie jedynie wyjazd do Las Vegas, Kanionu i LA – z tego ostatniego to drugie cieszyło mnie najbardziej, bo w końcu mogliśmy wytestować nasz nowy sprzęt.

Aaaaaa… nie wiem czy o tym wspominałem, ale odwiedziłem Six Flags ( wesołe miasteczko nieopodal NY) ]:->
I powiem o nim tak ,, Roller Coaster i nie ma mocnych’’

czwartek, 21 stycznia 2010

Grypsien






Miałem zacząć opisywać swoje dalsze wojaże – dobre słowo ,, miałem’’ -, ale nikt nie przewidział grypy w moim grafiku. Termometr wskazał ok. 38 C, a ja mam wrażenie, że mój mózg już dawno wyparował. W zasadzie trzymanie kubka z herbatą to już nielada sztuka. No cóż, zobaczymy, co dalej.

USA

Na wstępie zaznaczam, że nie jestem fanem amerykańskiego stylu życia, a to, co sobą przedstawiają amerykanie po prostu mnie mierzi. Sztuczne uśmiechy, sztuczna uprzejmość i przepełnione betonowe dżungle to zdecydowanie nie jest, to co tygryski lubią najbardziej. W zasadzie, patrząc na mieszkańców USA przy moim skromnym wzroście 180 cm czułem się wyjątkowo dziwnie, w tej krainie ‘’hipopotamów’’ oraz łażącego testosteronu o bicepsie ‘’50’’ cm., Jeśli kiedyś obudzisz się w krainie chodzących bezguści oraz usłyszysz, że ktoś prosi o Mac zestaw XL i dietetyczną kolę do tego z racji na dietę, którą prowadzi to wierz mi lub nie, ale oznacza to na bank, że właśnie trafiłeś to USA.

czwartek, 14 stycznia 2010

I jak się w tym odnaleźć ...

Minęło trochę czasu, ogarnąłem trochę życie realne i w sumie dziwnie się z tym czuje. Po 6 miesiącach podróży od USA po Peru czuję się jak ptak złapany do złotej klatki (jak wiadomo nie wszystko złoto, co się świeci…)
W sumie to zdecydowanie nie radzę sobie z powrotem do rzeczywistości, a już tym bardziej do życia w betonowej dżungli, gdzie tępo naszej egzystencji wyznaczane jest przez stałe godziny pracy. Jakby tego nie nazwać, to jedynym godnym tego określeniem jest ,,niewolnictwo’’, oparte na naszym konsumpcyjnym stylu życia.

Ale dość tego moralizowania, od jutra będę was zamęczał relacją z podróży ]:->
Więc szykujcie się, znowu nadchodzę ;)

piątek, 8 stycznia 2010

Pobyt w Krallerhof part 2



Z tą przeszłością trochę się rozpędziłem, ale idzie za tym moc pozytywnych wspomnień, imprez wielonarodowościowych, gdzie prym wiedli Węgrzy i Polacy. Jak wiadomo na hotelu świat się nie kończy, więc po wszystkim poszedłem sobie na mały spacer. Zszedłem po stromym podjeździe do Krallerhof (naprawdę stromym), przeszedłem tunelem pod główną drogą idącą w Leogang i ruszyłem do centrum. Zadanie było proste, bowiem ograniczało się do kupna dużej ilości soku jabłkowego – bez tego i Żubrówki Szef kazał mi się nie pokazywać – oraz Sangrii (cena promocyjna 2, 5 Euro za 2l), którą zamierzałem umilić sobie wieczór po pobycie w basenie. Jedynego czego żałowałem w pełni to czas stracony w jednej z sal konferencyjnych hotelu, gdzie omawialiśmy sprawy zawodowe zamiast szosować po stokach... ;/

Tak swoją drogą, nawiązując do spraw żubrókowych, to jestem w ciężkim szoku. Austriacy profanują naszą wódkę z sokiem śliwkowym!! Nie wiem gdzie tu tkwi definicja smakołyku, ale osobiście spożywanie takiego mixu zdecydowanie odradzam (chyba, że jesteś sadomasochistą). :P

Z tego co zapomniałem przekazać: po tym jak straciłem w Peru aparat będę katował was zdjęciami z mojego dysku twardego. Za utrudnienia z góry przepraszam
;)

I na koniec motyw przewodni imprezy
http://www.youtube.com/watch?v=WpaRp-L6Jpc&feature=related

czwartek, 7 stycznia 2010

Spotkanie robocze



Miejscowość: Leogang ( AT, 75 km od Salzburga, fotka, zresztą moja ulubiona pochodząca jeszcze z wiosennego wypadu)

Uwielbiam za każdym razem wracać do tej miejscowości. Zima, wiosna czy lato, jest tam po prostu super.

Po mało przyjemnej podróży do Wiednia, z Wiednia pociągiem do Salzburga i Salzburga samochodem do Leogang w końcu dotarłem na miejsce. W zasadzie nic mnie tak nie rozbraja, jak serdeczne uśmiechy Pań z recepcji Hotelu Der Krallerhof i nie tylko ;)
Dostałem sympatyczny pokoik na 2 piętrze ( jeśli tak można nazwać 2 duże sypialnie obsadzone w barwach czerwieni, gigantyczną łazienkę oraz taras z którego miałem widok Alpy) Ponieważ było już ok. 10 rano, nie omieszkałem skorzystać z hotelowej stołówki. Jak zwykle okupowałem wyciskarkę do soku pomarańczowego oraz podgrzewacze z ciepłymi kiełbaskami.
Co, jak co, ale trochę przemarzłem, więc zamierzałem połączyć dobre śniadanko z sauną, znajdującą się na dole hotelu( w obrębie, jeśli tłumaczyć dosłownie napisy przed jacuzzi i saunami, zwanym strefą bez ubrań lub strefą nagości). Co może zaskakiwać przeciętnego Kowalskiego, to fakt że w tym miejscu nie ma podziału na kobiety i mężczyzn, wszyscy w jednym miejscu i uwaga ! włącznie z dziećmi przemierzamy ten przybytek w stroju Adama. Jak dziś pamiętam swoją pierwszą wizytę w jacuzzi, kiedy jako jedyny paradowałem tam w kąpielówkach – jak możecie się spodziewać miny osób tam będących były bezcenne.

niedziela, 3 stycznia 2010

Ciche powroty



Chyba każdy z nas upatruje swój dom, jako taką spokojną przystań, do której zawsze może wrócić z niespokojnych wód oceanów […] Tiaaa i w zasadzie na takich wizjach moje postrzeganie tego tematu właśnie się kończy. Ale po kolei:
Wyobraźcie sobie swój wymarzony powrót do domu, witającą was w progu dziewczynę, pachnącą kolację na stole – fajnie nie? Mnie też się podoba, a jak mam być szczery, to tylko marzenia. Jak mi doniesiono ta jedyna, mimo wcześniejszych obietnic, jednak znalazła innego. Ok, ma do tego prawo i w zasadzie jestem w stanie to zrozumieć, ale kurcze, czemu one nigdy nie potrafią tego powiedzieć wprost, a ich jedynym rozwiązaniem jest zabawa w chowanego? Tego raczej nie zrozumiem, ale cóż ‘’lajf is ful of zasadzkas i czasami kopas w dupas’’, jak mawiał mój kumpel z dzieciństwa, dlatego nie zamierzam się tym zbytnio przejmować. Twardy jestem, a co i dlatego szykuje się do wypadu do Leogang ;)

sobota, 2 stycznia 2010

Na dobry początek

Patrząc na zegarek stwierdzam, że zaraz minie północ, a ja właśnie po raz pierwszy do kilku miesięcy oglądam swoje mieszkanie, jak mam być szczery to jest dość abstrakcyjne uczucie, gdy stwierdzasz, że twoje lokum nie uzyskało jeszcze opcji frywolnych lotów kosmicznych. ;)

No dobra, ale po kolei[…] Do pisania tego bloga zbierałem się z dobre 2 lata, ale jak to zwykle u mnie bywa, to albo brakowało mi czasu, albo znów przebywałem z dala o cywilizacji...Jakby to powiedział jeden z moich znajomych,, dzień, jak co dzień’’ i tu w sumie miałby on 100% rację, gdyby to było takie przewidywalne ;)

Dlatego też wychodząc naprzeciw moim noworocznym obietnicom, tu i teraz w końcu zakładam swojego bloga, w którym zarówno zamierzam kolekcjonować swoje złote myśli podróżne, jak i swoje zwykłe codzienne przemyślenia związane z kolejną szykowaną przez ze mnie wyprawą