niedziela, 7 lutego 2010

Peru - szybki skrót z podróży


[…] Tak bardzo cieszyłem się że mogę napisać w końcu te parę słów o pobycie w Peru, że z wrażenia moja pseudo pisarska wena poszła ''weg''. Z dobre trzy dni siadałem do komputera z wizją swojej wypowiedzi, ale zawsze szlag to wszystko trafiał, bo otworzeniu opcji ,,nowy post'' wszystko gdzieś znikało, pozostawiając w głowie zupełną pustkę.
W sumie to zabawne, jak wiele figli potrafi płatać nam własny rozum, nie dementując krążących o mnie plotek, dalej twierdzę że jestem jak ta blondynka z kawałów co zamiast mózgu ma próżnie, a uszy ze sobą spina jedynie cienką żyłką, która pęka przy każdym większym wysiłku umysłowym ;)


Wracając jednak do sedna, Peru – jak tylko usłyszałem o wyprawie – kojarzyło mi się z przysłowiowym trzecim światem, gdzie jak w opisie Warszawy stworzonego kilka lat temu dla Microsoftu, ludzie mieszkali w lepiankach i walących się chałupach, a przeciętna rodzina to matka i ojciec po 60-tce z grupką kilkuletnich dzieci. To nie żart, tak wyobrażałem sobie Limę. W mojej szalonej wizji, widziałem to miejsce jako zupełną ruinę z bandami uzbrojonych po zęby tubylców, którzy porywają zagranicznych gości dla okupu. A tu, rozczarowanie samolotem z NY (Newark Int. Apt.) nie wylądowaliśmy na świeżo karczowanym lotnisku, tylko w normalnym Apt. Za szyb samochodu miasto też prezentowało się wspaniale (Wiem, wielu z was może ze mną w tym temacie polemizować, ale przy mojej wizji - kurcze to co zobaczyłem było niemal jak raj). Niestety odbyło się bez zwiedzania i tracenia czasu na jaki kolwiek odpoczynek w tym miejscu, bo nasi szanowni prawnicy w NY dali ciała i musieliśmy posiedzieć tydzień dłużej i poświęcić czas na dodatkowe formalności. Nie wiem gdzie dla nich polegała trudność w sprawdzeniu spraw związanych z wizami dla osób, które nie przybywają do Peru w celach turystycznych... Ogółem strach, panika, bezsensowne kombinowanie naszych papug kosztowało nas skróceniem czasu, jaki mieliśmy spędzić w Peru na testach końcowych. Jak dla mnie bomba, bo uwielbiam robić to wszystko na mega pędzie. Ogólnie sprawa wyglądała następująco. Z lotniska na krótką chwilę udaliśmy się do Cesara, żeby przepakować sprzęt i nie zabierać ze sobą niepotrzebnego bagażu w dalszą podróż (zabezpieczanie samej elektroniki przed nadmierną wilgocią, która o tej porze dochodzi do 85 % wilgotności w okolicach Iquitos, zajęło nam dobre pół dnia). Podróż samolotem do miejsca przeznaczenia zajęła nam chyba niecałe 2h, rozlokowanie w hotelu oraz krótki sen, spowodowało kolejne opóźnienie projektu. No dobra, ale to był dopiero początek bo resztę czasu spędziliśmy na łodzi i w terenie, gdzie testowaliśmy sprzęt. W sumie nie wiem, jak to się stało, ale zrzucam to na zwykłe przemęczenie organizmu, jakie przechodzi każdy człowiek w takich warunkach, ale gdy montowałem sprzęt, zresztą przy roślinie, która trochę przypominała fiołka z wyglądu (nie tak dosłownie, ale takie porównanie moim zdaniem najlepiej ilustruje tą roślinę), podobno straciłem przytomność. Tak przynajmniej twierdzi Sebastian, który uratował moją pustą głowę przed rozbiciem jej o gałąź znajdującą się tuż przede mną. W sumie całe zdarzenie trwało kilka sekund, z których ja zapamiętałem montaż sprzętu obok wspomnianego kwiatka. W sumie takie przygody mogą przydarzyć się każdemu, a fakt faktem zmęczenie dało mi trochę w kość.
Ta przygoda miała też swoje plusy bo po 4 dniach wróciliśmy do Cesara, żeby wypocząć i ruszyć z Limy do Cuzco .

Cholera, Cuzco i jego okolice to naprawdę fajne miejsce, które jak już wygospodaruję trochę wolnego to na bank w maju wracam żeby pozwiedzać. Miejsce, które wybrałem na hotel przy swoim kolejnym wypadzie to ta ''skromna'' lokacja:

http://machupicchu.orient-express.com/web/omac/rooms_explorer.jsp

Upatrzyłem to miejsce nieprzypdakowo, bo natkneliśmy się na nie podrodze na szczyt Wayna Picchu i zrobiliśmy małego stopa. W zasadzie ta część wyprawy zajęła nam cały dzień i była jedynie uwieńczeniem całego pobytu w Peru. Niestety następnego dnia z Cuzco ruszyliśmy do Limy, gdzie na imprezie pożegnalnej utopiłem aparat z całą fotograficzną dokumentacją naszej wyprawy do Peru. W sumie to nie wiem kto był bardziej wściekły za ten ambaras. Szef niemógł mi darować lusrzanki, a chcłopaki zdjęć z pobytu, którym już się nie pochwalą...kurcze każdemu jakaś wpadka się zdarza. Ja natomiast wiem, że robienie zdjęć na ,,Piratów z Karaibów’’ pod wpływem alkoholu to nienajlepszy pomysł. Jeszcze raz sorrki chłopaki, tym razem to nie było celowe ;)

3 komentarze:

  1. Chyba mniej żal drogiego sprzętu od niepowtarzalnych ujęć..chwili,która trwa,choćby w obiektywie nie da się już powtórzyć..pozdrawiam serdecznie suazi.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wkleił się mój komentarz..trudno:-(

    OdpowiedzUsuń
  3. Wczoraj przez przypadek zaklikałem moderowanie komentarzy i pewnie dlatego nie było go widać, za co z góry przepraszam.

    To prawda, sprzęt można odkupić, ale ani zdjęć, ani chwil już nie. Co prawda jest to akurat bolączka każdego turysty, który w ten sposób usiłuje zachować, jak najwięcej pozytywnych wspomnień, jednakże to właśnie powoduje, że ruszamy dalej i cieszymy się z coraz nowszych podbojów[...]

    OdpowiedzUsuń